Określenia „bomba jugosłowiańska” użył Jerzy Putrament, prominentny polityk i pisarz, po II wojnie światowej ambasador PRL w Paryżu. Był rok 1948. 28 czerwca na posiedzeniu członków Biura Informacyjnego Partii Komunistycznych i Robotniczych uchwalono rezolucję o stanie w Komunistycznej Partii Jugosławii. Putrament we wspomnieniach opisał to niewątpliwie najważniejsze i najbardziej brzemienne w skutkach dla stosunków polsko-jugosłowiańskich wydarzenie polityczne, które doprowadziło do zerwania wszelkich kontaktów Warszawy z Belgradem:
Koniec czerwca w Paryżu – to przede wszystkim bomba jugosłowiańska. Pierwsze pogłoski o niej notuję 28 czerwca. Bomba – bo, jak notowałem, dotąd właśnie Jugosłowianie zdawali się najbardziej „lewi” i w słowach, i w czynach – patrz Grecja. Stąd zaskoczenie szczególnie duże. Z tutejszym Risticzem [Chodzi o Marka Risticia – ówczesnego ambasadora Jugosławii w Paryżu, lewicowego poetę, jednego z najważniejszych przedstawicieli przedwojennego nadrealizmu w poezji serbskiej – uwaga LM] mieliśmy jak najlepsze stosunki. Był to poeta surrealistyczny – nie członek partii! – ale bardzo pewny i aktywny politycznie. Świetnie znał Paryż, gdzie był w swoim czasie na studiach. Widywaliśmy się często i wcale nie oficjalnie. Tym straszniejszy cios teraz. […] Próbuję się pocieszać: a nuż to nie jest nieodwracalne? A nuż da się to jeszcze jakoś załatać… Wiem, że to mrzonki, a przecież jeszcze próbuję: idę do Risticza. Wie o sprawie tyle, co ja. Operując więc kilkunastu zdaniami komunikatu i pewną ilością ogólników, gorąco, ale jeszcze po przyjacielsku dyskutujemy z nim do drugiej w nocy. Jeszcze po przyjacielsku… Jeszcze na przyjęciach przez parę miesięcy podchodzimy do siebie, zamieniamy po parę zdań, już nijakich. Jeszcze nawet raz zdobędę się na dowcip. Na jakimś coctailu znaleźliśmy się obok siebie. Poczęstowałem Risticza papierosem. Uśmiechnął się, wyciągnął swoje. – Ja, jako nacjonalista – powiedział – palę tylko jugosłowiańskie! – A ja, jako internacjonalista, palę także jugosłowiańskie – powiedziałem i sięgnąłem do jego papierośnicy. Śmiał się, ale już blado. A po roku, przy akompaniamencie coraz gwałtowniejszych wyzwisk prasowych pod adresem Jugosławii – już i taka scena okazałaby się niemożliwa. [J. Putrament: Pół wieku. Zagranica. Warszawa 1965, s. 325–326. ]